środa, 31 grudnia 2014

Zima, zima, zima!

Coś w tym roku ta zima jakoś tak późno przyszła. Pamiętam, że jak byłam szczeniakiem, to już w listopadzie można było szaleć w śniegu. A teraz co? 26 grudnia i dopiero jakiś biały puch spadł na ziemię. Ale lepiej późno niż wcale - bo od razu jakoś sympatyczniej się robi na świecie ;)


No więc w piątek spadł śnieg, a w sobotę oczywiście był spacerek! :D Ja tam już jestem za stara na śniegowe zabawy (w końcu całe 4 lata na karku mam), ale i tak ucieszyłam się, z tego, że jest biało. A jeszcze bardziej ucieszyłam się z tego, że przyszła moja Opiekunka - cały tydzień jej nie widziałam, więc się stęskniłam ;) Już z samego rana zastanawiałam się, co też będziemy razem robić.

Chcecie wiedzieć, co robiłyśmy? Najpierw byłyśmy przejść się kawałek, ale oczywiście nie same. Poszli z nami też Fikus i Vita ze swoimi Wolontariuszkami. Spacerek nie był długi, bo coś ci nasi Duzi zaczęli narzekać, że zimno. Ja tam nie czułam (powinni sobie też zapuścić gęstą sierść ;)), ale niech im będzie. Kiedy wróciliśmy, załapałam się na małe czesanko - ponoć strasznie się lenię. Powiedziałam mojej Opiekunce, że to nieprawda - wcale nie jestem leniem. Ale podobno chodziło o to, że tracę dużo sierści i trzeba mnie wyczesać. W sumie nie mam nic przeciwko - całkiem to przyjemne :) Gdyby tylko ciągle nam ktoś nie przeszkadzał, chodząc po korytarzu, to już w ogóle byłoby super.


Po (jak to się mądrze nazywa) "zabiegach pielęgnacyjnych" poszłyśmy na wybieg. Były szaleństwa, biegi za i z piłką, ale też trochę ćwiczeń ;) Powtarzałam komendę "zostań" i poznawałam "tyczki" (że niby mam chodzić pomiędzy jakimiś pachołkami czy coś takiego). Grzecznie zostawałam na początku tyczkowego toru i czekałam na dalsze polecenia - jeśli dalej też poszło mi dobrze, to w nagrodę dostawałam PARÓWKI! :D



Po wybiegu jeszcze trochę byłyśmy się ogrzać w schronisku, a potem poszłyśmy na jeszcze jeden spacer - tym razem z moją byłą współlokatorką Moną. Nasze Opiekunki coś chyba mnie obgadywały, bo co chwilę słyszałam swoje imię. Obiło mi się o uszy jakieś trudne słowo - beha...wio...ryst...ka (chyba tak). Że niby moja Wolontariuszka chciałaby mi pomóc zapanować nad emocjami przy innych psach, bo martwi się, że kiedyś narobię sobie problemów. Ja tam mam inne zdanie na ten temat, ale nie będę się z nią kłócić - wiem, że chce dla mnie dobrze :)

A na koniec wykorzystam jeszcze to, że mam głos :) Dzisiaj sylwester. Proszę, błagam, zaklinam - NIE STRZELAJCIE! Chyba nie wiecie, jak wiele zwierząt panicznie boi się wystrzałów fajerwerków. Psy, koty, a także dzikie zwierzęta. My nie rozumiemy, czemu nagle nad naszymi głowami i za plecami strzelają jakieś sztuczne ognie. My po prostu uciekamy, gdzie nas nogi poniosą. Często nie wiemy potem, jak wrócić do domu. Dlatego jeszcze raz proszę NIE STRZELAJCIE!
- Fara

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Świątecznie, akcjowo

Idą Święta, idą Święta, każda mordka uśmiechnięta :) No, może nie każda, bo my - schroniskowce - i tak Boże Narodzenie spędzimy pewnie w ciemnych boksach. I raczej nie przyjdzie do nas ani Aniołek, ani Dzieciątko, ani nawet Gwiador. Ale ja tu nie o tym chciałam pisać.

W ostatnią sobotę jakoś nie przyszła do mnie moja Opiekunka. Na szczęście na spacer i tak wyszłam ;) Ale zastanawiałam się, co się takiego stało - zwłaszcza że kilka innych osób, które są praktycznie zawsze, też nie było. Postanowiłam przeprowadzić małe śledztwo ;) I wszystkiego dowiedziałam się od Jadzi.


Okazało się, że przez cały weekend w Galerii Katowickiej była akcja adopcyjna. Jadzia opowiadała, że sama była zdziwiona. Siedzi sobie spokojnie w boksie, aż tu nagle ktoś ją wyciąga, pakuje do samochodu, a potem bierze na ręce i wnosi w jakieś głośne i zatłoczone miejsce. Zresztą niech opowie sama :)


No więc kiedy już mnie postawili na wszystkie 4 łapki zaczęłam się rozglądać. Dookoła siebie miałam kraty, ale nie takie jak w boksie. To był taki kojec - nawet nie taki zły, bo wszystko było widać, a przynajmniej nieproszeni goście do mnie nie wchodzili :) Patrząc dalej, zauważyłam znajomych Dużych. Ucieszyłam się, że są tu ze mną :) Było też sporo ludzi, których zupełnie nie znałam - niektórzy stali cały czas w pobliżu, inni tylko przechodzili. Oprócz mnie były jeszcze 2 koty - Maksio i Salma oraz jeden maluch - bezimienny szczeniaczek.

Maluch nie wrócił już do schroniska - oby był już zawsze kochany

Na początku byłam baaardzo zestresowana. Zupełnie nie wiedziałam, co tu się dzieje, dlaczego mnie tu przywieźli i jak to się skończy. Ale powoli się uspokajałam. Z minuty na minutę było lepiej. Różni ludzie podchodzili, ale żaden nie chciał mi zrobić krzywdy - wszyscy mnie głaskali (co było fajne :)). Mały koleżka wkrótce powędrował do nowego domku, a niedługo później kotka Salma też. A ja zostałam razem z wolontariuszami - niektórzy z nich nawet siedzieli ze mną w kojcu ;)

Tu już się tak nie bałam :)

Następnego dnia - w niedzielę już domyślałam się, co mnie czeka. Tym razem do Galerii pojechałam z Lilo i razem zamieszkałyśmy tymczasowo w kojcu. Lilo była dzisiaj mocno poddenerwowana, niejednemu Dużemu pokazała zęby, ale jej się nie dziwię. Hałas, tłum, nieznani ludzie chcący głaskać... Za to ja już byłam zupełnie rozluźniona - mogłam się spodziewać tylko pieszczot, więc nie było czego się bać :) I tak upłynęła mi niedziela.

Salma też znalazła nowy domek :)
Podobno ta cała akcja miała na celu pokazanie, jakie fajne zwierzaki mieszkają w schronisku, namawianie ludzi na adopcję i zbieranie złotówek na leczenie moich psich i kocich kolegów. I obiło mi się o uszy, że uzbierano całkiem sporo, ale csiii, bo to jeszcze nieoficjalne ;)

Do zobaczenia! :)

Fara
i ja, Jadzia :)

sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajki :)

A dzisiaj były Mikołajki. Duzi mówią, że to święto jakiegoś biskupa, a przebierają się za pajaca w czerwonym kubraczku. Trochę dziwna ta tradycja, ale niech im będzie. Przez to wszystko w schronisku było straszne zamieszanie. Niektórzy wolontariusze przychodzili dużo wcześniej, ale nie zabierali nas od razu na spacer, tylko kręcili się po schronisku, nosili różne rzeczy... Mówili coś o jakimś dniu otwartym. Ale podsłuchałam też, że nie spodziewali się zbyt dużo gości, bo za późno zaczęli zapraszać. No i mieli rację ;)


Niewielu ludzi przyszło, ale Ci, którzy przyszli przynosili dary, głaskali, czasami dali jakiś smakołyk. Z naszej strony w planach był pokaz agility. Co prawda nie do końca mi się chciało, ale pokazałam, na co mnie stać :) Chociaż przyznaję, momentami byłam dużo bardziej zainteresowana innymi psami w okolicy niż torem.


Pokaz, pokazem - i tak mało kto mnie oglądał. Lepsze wydarzyło się później :D Poznałam chłopaka - Tofik się nazywa. Jest po prostu świetny - razem bawiliśmy się, szaleliśmy i zaczepialiśmy się. On chyba miał ochotę też na coś więcej, ale jakoś mi to nie przeszkadzało :P Niestety, to co dobre zawsze się kończy - Tofik poszedł na spacer z jakimiś ludźmi, a ja zostałam sama. Miałam nadzieję, że za chwilę przyjdzie i pogonimy się jeszcze trochę. I przyszedł, ale żeby się pożegnać. Okazało się, że właśnie dzisiaj Mikołaj podarował mu nowy dom. Jasne, cieszę się z tego, ale też mi trochę smutno. Dopiero co się zaprzyjaźniłam, a już przyjaciel odchodzi... No nic, życzę mu wszystkiego dobrego :)


Mam nadzieję, że dla mnie też znajdzie się jakiś dom. Moja opiekunka mówi, że zaczynam siwieć. A przecież ja wcale nie jestem stara! Podobno siwy pyszczek odstrasza ludzi. A moim zdaniem tylko dodaje powagi ;) Dalej czekam na domek, a tymczasem mówię Wam CZEŚĆ! :)

- Fara

środa, 26 listopada 2014

Jesień za oknami, jesień w sercach?...

Tak sobie siedzę i myślę, dlaczego tak mało ludzi na jesień sprawia sobie cieplutkiego i milutkiego czterołapka do towarzystwa. Przecież taki futrzak i rozweseli w pochmurny dzień, i przytuli, kiedy dopadnie jesienna depresja. Z nim można i poleniuchować, pogrzać się pod kołderką, ale również pobiegać w deszczu na złość pogodzie ;) Same pozytywy :D


 A jakoś tak mało ludzi przychodzi do schroniska... Niewielu przygarnia jakiegoś psiaka czy kota... Nawet wolontariuszy do nas mniej przychodzi. Ja rozumiem, że przy chłodzie, deszczu i wietrze spacery może nie są tak przyjemne, jak przy słonecznej pogodzie, ale dla nas są tak samo ważne. Tak samo czekamy na swoich opiekunów, marzymy o wyjściu z ciasnego boksu. Dla nas to nie ma takiego znaczenia, czy pójdziemy na długi spacer, czy może posiedzimy i poprzytulamy się w budynku. Ważne, że jesteśmy z człowiekiem, a nie za kratami. Ale niestety nie każdemu zależy na nas na tyle, żeby się poświęcić...



Oczywiście są tacy, którzy przychodzą, dla których nieważna jest pogoda - czy to deszcz, śnieg czy zawierucha, upał czy mróz, można na nich liczyć. Do takich należy moja Opiekunka :) Mimo że czasami jest zmęczona, przychodzi od razu po szkole, przez co nie zawsze od razu mogę wyjść na spacer, wiem, że mnie nie zawiedzie. Czasami się pokłócimy - jasne, zdarza się. Ale później mocno się przytulimy, poliżę ją i wszystko jest w porządku :)



Niestety ostatnio dość często słyszę, jak mówi, że jest zmęczona, ma wszystkiego dość i brakuje jej czasu. Dlatego tym bardziej cieszę się, że znajduje trochę czasu dla mnie. Ale też martwię się o nią. Nie chcę, żeby mi się wykończyła dziewczyna, bo kto wtedy będzie znosił moje humory? ;) Kto podaruje mi wszystkie wybryki, kto pomoże znaleźć mi dom?

Ps. Wiem, że blog został trochę odstawiony na bok (eh, ta jesień - coś w niej musi być). Postaram się trochę częściej coś tu skrobać albo zagonić jakiegoś mojego kolegę do powiedzenia paru słów ;) A tymczasem do zobaczenia! :)

- Fara

poniedziałek, 6 października 2014

Wymówki czy prawdziwe powody?

Że niby szkoła? Że niby nie ma czasu? I że niby to jest powód, dla którego nie mogę nic napisać na blogu? Po prostu skandal! Co to ma znaczyć? Takie marne wymówki. A ja tu mam coś do opowiedzenia.

No więc to było kilka dni temu. Jak zwykle w czwartek czekałam na moją opiekunkę. Wiedziałam, że zaraz przyjdzie. Przecież zawsze przychodzi. Czekałam z niecierpliwością i nagle drzwi pawilonu się otworzyły. I tak! To była ona! :) Ale coś tu się nie zgadzało. Nie miała w ręku smyczy, a za nią szło jeszcze kilka osób. Nie wyglądali na wolontariuszy... Chodzili po pawilonie, oglądali moich towarzyszy niedoli. Zrozumiałam, że chcą któremuś z nas dać dom. A na mnie nawet uwagi nie zwrócili...

Kiedy moja opiekunka podchodziła do mojego boksu, bardzo ją prosiłam, żeby mnie wypuściła. A ona tylko przytulała mnie przez kraty, głaskała i mówiła "Wyjdziesz, wyjdziesz na spacer, ale za chwilę". Wierzyłam jej, bo co innego miałam do wyboru. W końcu wyszła z pawilonu. Miałam nadzieję, że weźmie smycz i do mnie wróci. I wróciła, tyle że znowu bez smyczy. Tym razem nawet do mnie nie podeszła - tylko pomogła jakimś dziewczynom zabrać na spacer inne psy. I tak działo się jeszcze kilka razy... Już myślałam, że mnie okłamała i w ogóle po mnie nie przyjdzie.

Kiedy już traciłam nadzieję, ponownie otworzyły się drzwi. Znów ją zobaczyłam. Tym razem wiedziałam, że przyszła do mnie. Uśmiechnęła się, powiedziała "Chodź, idziemy" i wyszłyśmy - razem :)


Sam spacer nie był zbyt długi. Moja opiekunka przytulała mnie, głaskała i tłumaczyła, dlaczego tak długo musiałam czekać. Podobno osoba, która normalnie zajmuje się pokazywaniem nas ludziom i pomaga wolontariuszom, musiała pilnie wyjechać i prosiła moją opiekunkę o zastępstwo. Nikt nie wiedział, że tak długo to potrwa. Na szczęście w końcu wróciła, a ja mogłam iść na spacer :) A z moją opiekunką wszystko sobie wyjaśniłyśmy i wiem, że nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła, gdyby nie musiała.

Tylko jak to jest z tymi ludźmi? Czasami mimo ważnych przeszkód robią wszystko, żeby i tak doprowadzić coś do skutku, a czasami wymyślają bezsensowne wymówki... 

- Fara

poniedziałek, 22 września 2014

Eh, te dziewczyny...

Kurcze, ja naprawdę nie rozumiem dziewczyn. Jak można tak postępować z facetami? Przecież nam też coś się od życia należy. Prawda?


Jestem Fikus. I mówią, że jestem "niewyżyty", cokolwiek by to miało znaczyć. Lubię dziewczyny, racja. I chętnie bym się z nimi bliżej zapoznał. Ale nie wiedzieć czemu mi nie pozwalają - i one, i Duzi. Kiedy tylko zacznę wąchać jakąś atrakcyjną suczkę (a przecież nie tak łatwo się im oprzeć), ta chowa ogon pod siebie i ucieka, a czasami nawet kłapie zębami. I jak tu z takimi żyć? Najpierw się wdzięczą, podrywają, a potem odrzucają. One chyba nie mają serca. A co ja im takiego strasznego robię?


Zaczęło się od tego, że poznałem Farę. Ona jest naprawdę świetną laską. I taka podobna do mnie - jedni mówią, że wyglądamy jak para, inni że jak rodzeństwo z jednego miotu. No więc bardzo ją polubiłem. Ona mnie chyba nawet trochę też. Kiedy byliśmy na smyczach, zaczepiała mnie, nawet trochę się pobawiliśmy. Cała sprawa zaczęła się na wybiegu.


Tam oboje byliśmy puszczeni luzem. I za każdym razem, kiedy chciałem pozaczepiać Farę - ta uciekała. No to ją goniłem - w końcu zabawa w kotka i myszkę jest świetna. Ale ona chyba tego nie widziała. Po chwili schowała ogon pod siebie, a jeszcze moment później zaczęła mi kłapać zębami przed nosem. Wtedy dołączyły się Duże. Zaczęły nas wołać, próbowały łapać... i w końcu mnie dorwały. Zepsuły całą zabawę!

No i mnie zapięły na smycz - a Fara dalej biegała wolno. To dziewczyna znów poczuła się pewnie i zaczęła mnie zaczepiać. Wdzięczyła się przede mną, skakała, merdała ogonem. A ja biedny nie mogłem do niej dosięgnąć (głupia smycz!). Dlaczego nie mogła się tak zachowywać wtedy, kiedy ja też mogłem biegać?


W końcu przywykłem do tego, że z Farą nie ma dobrej zabawy i dałem jej spokój. Teraz już nie kłapie mi zębami przed nosem ;) Za to ostatnio chciałem poderwać Nadyę - niestety ta też się nie dała.

Eh, te dziewczyny - naprawdę nie wiem, o co im chodzi...

- Fikus

czwartek, 11 września 2014

Mówią, żeśmy w typie...


- Cześć, cześć. Tu Lando. Ja tu chcę poruszyć bardzo ważną sprawę.

- Aj tam, ważną. Już ja cię znam. Ty i te twoje ważne sprawy... Ty to byś się tylko wciskał wszędzie, jak ta gwiazda.


- No nie przesadzaj, Kanon. Prawda, lubię zwracać na siebie uwagę, ale to nie znaczy, że nigdy nie mam nic do powiedzenia. A poza tym to ty jesteś ten wielki, którego każdy chce głaskać. Ale wracając do tematu. Dowiedziałem się dzisiaj, że jesteśmy "w typie". Tak, Kanon - ty też. Za to np. Fara czy Harry nie. O co w ogóle chodzi?



- Jak to, ty nie wiesz? W typie czyli prawie że. A my jesteśmy w typie rasy. Ty, Lando, jesteś w typie labradora. To znaczy, że jesteś prawie że labek ;) A ja mam podobno dużo z doga, to mówią, że jestem w typie doga. Rozumiesz?

- No rozumiem już, rozumiem... Ale skoro jesteśmy prawie że rasowi, to dlaczego nie mamy domu?Podobno psy rasowe mają w życiu łatwiej. To czemu nas nikt nie chce?

- Wiesz, co nas różni od rasowych psów? Tatuaż w uchu i papierek z rodowodem. Dla tych rzeczy ludzie płacą tysiące. Bez tego na wystawę nie pójdziemy, więc nie różnimy się niczym od kundelków. No, może to nie do końca prawda. Są ludzie, którzy chcą udawać przed innymi, że mają psa rasowego. Nie chcą zwykłego mieszańca. Dlatego psiaki takie jak my mają troszkę większą szansę na dom - za sam tylko wygląd. A wygląd to przecież nie wszystko.



- Phi. Papierek i tatuaż. A co to zmienia? Każdy pies kocha tak samo mocno. A te za schroniska to już w ogóle najbardziej. Tylko trzeba nam dać szansę. Ja już nie chcę być w typie. Chcę znaleźć dom jako ja - Lando. Nie jako pies w typie labradora...

- Oj, Lando. Tego to już nie zmienisz... Lepiej módl się o dobry dom dla siebie i reszty kolegów - tych w typie i nie, tych dużych i tych małych. Żeby każdy miał swojego człowieka, który go nigdy nie skrzywdzi.

- No to to chyba oczywiste, że na to cały czas liczę. Nie jestem takim egoistą, na jakiego wyglądam. Chcę szczęścia dla wszystkich!

- Cieszę się. A teraz ja już idę spać, tobie też radzę. Dobranoc, Lando.

- Dobranoc, Kanon. Oby się nam wyśnił dom...


niedziela, 7 września 2014

Dzień wyjazdowy - akcja?


Wiecie co? Wczoraj jakoś dziwnie zaczął się dzień. Rano nie było normalnego toku i hałasu, wolontariusze nie przychodzili do nas, żeby nas zabrać na spacer. Coś dziwnego wisiało w powietrzu i tu wcale nie chodzi o aromat nieświeżego żarcia.

W końcu do niektórych z nas przyszli pracownicy schroniska, zapięli na smycz i zaprowadzili do hałasującej skrzyni na kółkach. Wszystkich nas tam zamknęli. A tam ciemno, duszno i strasznie - jak się tu nie bać. Próbowałam uciec, ale mi się nie udało. Nikt z nas nie wiedział, co nas czeka...

W pewnym momencie skrzynia ruszyła z miejsca, a my powywracaliśmy się na siebie nawzajem. Na szczęście nie jechaliśmy długo. W końcu stanęliśmy i usłyszeliśmy głosy. Za ścianą byli nasi wolontariusze! I TAK! W KOŃCU NAS WYPUŚCILI! :D


Jak tylko zobaczyłam moją opiekunkę, od razu do niej pobiegłam, przytuliłam się do niej i powiedziałam jej, żeby mi więcej nie robiła takich numerów. A potem rozejrzałam się, gdzie w ogóle jestem. Okazało się, że wylądowaliśmy w jakimś parku. W pobliżu stało kilka namiotów (ale nie takich do spania) - podobno przyjechaliśmy na jakąś akcję, żeby pokazać się światu. No, niech im będzie ;)


Sama impreza jakaś strasznie ciekawa nie była. Poćwiczyłam trochę na torze agility i wiecie co? Tunele są faaaajne :D Nie wiedziałam, że taki mamy. W ogóle agility to fajna sprawa - przeskoczę płotek i dostaję parówkę ;) A przy okazji może troszkę schudnę :P A poza tym ludzie na mnie patrzyli, mówili jaka jestem mądra i śliczna, robili zdjęcia, głaskali, dawali przysmaki. Opłacało się pilnie uczyć ;)


A skoro o nauce mowa, to muszę się pochwalić. Nauczyłam się już komend: siad, leżeć, łapa, druga, czołgaj się, turlaj się, poproś. I chętnie poznam jeszcze jakieś fajne - znacie jakieś?


Na imprezie ogólnie było całkiem ok, choć trochę nudno. No i coś za często kłóciliśmy się z Harrym. Ale i tak nie chciałam, żeby akcja się skończyła. Oznaczało to znów powrót tą straszną skrzynią za kraty. Jak tylko machina przyjechała i chcieli mnie do niej wrzucić, zapierałam się wszystkimi 4 łapami. Aż bali się, że ściągnę sobie obrożę i pognam w siną dal. W rezultacie udało mi się osiągnąć tyle, że jechałam razem z ludźmi z przodu. Tam przynajmniej miałam jakiś widok, więc nie było aż tak źle :)


Podsumowując, akcje wyjazdowe są fajne, tylko ten dojazd jest zdecydowanie nie dla mnie...

- Fara

piątek, 29 sierpnia 2014

Atosowe pozdrowienia z domku!

Cześć! Dawno mnie tu nie było :) Pamiętacie mnie? To ja, Atos.


Ostatnio pisałem, o tym, że idę do domu i będę miał swoich ludzi. No i mam ich :) Żyje mi się bardzo fajnie. Może mieszkanie nie jest wielkie, ale za to moje własne. No i oczywiście mojej Pani i Edzia (Edzio to świnka morska). We trójkę jest nam całkiem wygodnie :) Śpię sobie razem z moją Panią, razem chodzimy na spacerki, biegamy, pływamy i wygłupiamy się. A kiedy ona idzie do pracy, ja zostaję w domu i pilnuję, żeby nikt oprócz nas nie korzystał z łóżka ;)


Czasami martwię się o moją Panią. Nie ma przy sobie żadnego mężczyzny, który by ją bronił. Dlatego cały ten obowiązek (a może zaszczyt) przypada mnie. Staram się jak mogę, dbam o to, by żaden dziwny koleś się do niej nie zbliżył. Czasami może trochę przesadzam z ostrożnością, ale lepiej dmuchać na zimne. Jeśli jakiś facet jest godny mojej Pani, to mnie też do siebie przekona ;)

Co tu będę dużo gadać. Jest super i wiem, że tak już zostanie. Bo moja Pani mnie kocha tak mocno, jak ja ją :) I oby każdy psiak i kociak znalazł taką super Panią albo Pana.


A dzisiaj był wyjątkowy dzień. Odwiedziła mnie moja schroniskowa Opiekunka. Trochę się za nią stęskniłem, więc bardzo ucieszyłem się na jej widok. Już myślałem, że o mnie zapomniała... Na szczęście się myliłem :) Rozmawialiśmy, głaskała mnie i byliśmy razem na spacerku. Pokazywałem, jaki jestem grzeczny, jakiego mam fajnego kolegę Edwarda i jak dobrze mi się mieszka z moją Panią. Posiedzieliśmy razem ponad 2 godziny, a potem musieliśmy się pożegnać. Wycałowałem ją dokładnie, żeby nigdy, ale to NIGDY o mnie nie zapomniała. No i zaprosiłem na kolejne odwiedziny :)

Pozdrowionka dla wszystkich!

- Atos

wtorek, 26 sierpnia 2014

Już jestem grzeczna :)

Witam wszystkich, tu znowu Fara :) Ale tym razem już grzeczna ;)


W sobotę był spacerek - w końcu mi obiecali, to wyszłam. I było naprawdę fajnie! :D Najpierw poszłam się przejść ze Sparrowem. Trochę poszwendaliśmy się po okolicy - park i ul. Grzegorzka, czyli ponoć standardowa trasa. Po drodze minęliśmy kilka gołębi (te to są dopiero śmieszne - ledwo się pobiegnie w ich stronę, a te od razu zmykają; a po chwili lądują kilka metrów dalej i myślą, że już ich nie złapię :P) i psów. Ogólnie spacerek był udany :)


A po spacerku poszliśmy pod schronisko i posiedzieliśmy na ławce. Znaczy nasze opiekunki siedziały na ławce, a ja i Sparrow obok. I w pewnym momencie podeszli do nas ludzie z malutką córeczką. Co prawda pan nie wydał mi się na początku zbyt fajny, ale widać, że nie chciał mi nic zrobić. A mała była całkiem fajna :) Pogłaskała mnie, za co ja ją delikatnie polizałam w rączkę. I kto mówi, że nie lubię dzieci, hmm?

Bo taka ze mnie straszna bestia, zjadam dzieci na śniadanie... Żartuję oczywiście! :D
Potem państwo poszli, a my wybraliśmy się na wybieg. Razem z kilkoma innymi psiakami mogliśmy sobie trochę pohasać. Na początku Sparrow podrywał małą Nalę (jakby już nie miał większych koleżanek) - zdjęcie poniżej ;) A potem próbował też mnie, ale ja mu się nie dałam ;) Bawić się z nim nie mam ochoty - zbyt nachalny jak dla mnie. Próbowałam za to z Olimpią i Tolkiem, ale oni trochę się mnie bali, więc dałam im spokój. Moja opiekunka stwierdziła, że sprawdzimy, czy nadaję się do agility. Podobno to fajne, więc dałam się namówić. I jak na pierwszy trening poszło mi idealnie. Huśtawka opanowana, skakanie przecież nie jest problemem dla żadnego psa :) Troszkę problemów mam jeszcze z czymś, co nazywają slalomem. Nie bardzo wiem, co zrobić z tymi tyczkami... Ale się nauczę! ;)

Sparrow z nową dziewczyną ;)
Tak się już rozpisałam, a to jeszcze nie koniec. Postaram się trochę streszczać ;)

No więc moja opiekunka zabrała mnie (i tylko mnie ;)) jeszcze do takiego parku trochę dalej. Mówiła, że prawie rok temu byłam w nim też na spacerze. Całkiem możliwe, cośtam kojarzę ;) W parku trochę pogłaskała mnie po brzuszku (mmmm.... to lubię), a potem przyszedł do nas Tolo ze swoją opiekunką. Pamiętacie Tolo? To ten kudłacz, co tu kiedyś pisał. No, już nie taki kudłacz. Zresztą zobaczcie sami ;)

Ogołocony Tolo ;) Poznajecie go?
No więc przyszedł, bo moja Duża miała mu porobić zdjęcia. Strasznie niecierpliwy ten Tolo, wierci się, kręci i patrzy wszędzie, tylko nie w aparat. No ale w końcu się udało i poszłyśmy z powrotem do schroniska. Tam spotkałam Luckiego - wilczaka czechosłowackiego. Chłopak jest duży i do tego niewyżyty - nie rozumie, że ja się nie chcę z nim bawić. Gdyby mnie od niego nie zabrali, to w końcu ugryzłabym go w ten jego nos. Na szczęście nie musiało do tego dojść ;) Chwilę potem on poszedł na spacer, a ja znowu poszłam na trochę na wybieg. No a potem do boksu.


Niektóre psy bardzo nie chcą wskakiwać do boksu, zapierają się z całych sił. Ja wolę nie dokładać mojej opiekunce problemów. Wiem, że ona mnie nie może zabrać do domu. A i tak umila mi życie tym, że zabiera mnie na spacery :)

Trzymcie się! 
- Fara

czwartek, 21 sierpnia 2014

Prawie rok... I znów kraty... Oby nie na długo

Cześć, jestem Fara. I do niedawna miałam dom, ale to już minęło - szukam nowego.


Ale zacznijmy od początku. Rok temu, a dokładniej 22 sierpnia roku 2013 pierwszy raz weszłam przez progi schroniska. Wtedy było to dla mnie dobre miejsce. Wcześniej los mnie nie oszczędzał. Koczowałam na ulicy, żywiąc się resztkami. W rezultacie byłam chuda i miałam dość marną sierść. Schronisko oznaczało dla mnie pełną miskę i dach nad głową. A dość szybko zaczęły się też spacery z wolontariuszką. Może 2 razy w tygodniu to nie jakiś luksus, ale i tak było fajnie :)


Kiedy już dobrze poznałam moją opiekunkę, po ok. 2 miesiącach wspólnych spacerów, okazało się, że ktoś chce mnie zabrać do domu. MNIE - katowicką, niczym-nie-wyróżniającą się przybłędę. Zamieszkałam z państwem i ich dziećmi. I myślałam, że to już będzie koniec mojej przykrej historii. Niestety, myliłam się...

Nie pamiętam, co zrobiłam źle. Chyba pokłóciłam się o coś z dzieckiem. Może parę słów czy gestów było za dużo. Może przypadkiem użyłam zębów. Sama już nie wiem. Wiem, że nagle mój świat się zawalił. Znów wróciłam do schroniska. Tym razem już nie jako chuda przybłęda, a okrąglutka suczka z zadbaną sierścią. Niestety i tak niechciana. Na pamiątkę dostałam szelki i smycz. I tak już minął prawie miesiąc.


Kiedy tak dzisiaj siedziałam w boksie z nadzieją, że ktoś mnie zauważy, podeszły do mnie dwie dziewczyny. Kojarzyłam je skądś, ale nie byłam pewna. Potem sobie przypomniałam - to z nimi chodziłam na spacery podczas poprzedniego pobytu w schronisku. To one dawały mi parówki i głaskały mnie. Tym razem też to zrobiły - zabrały mnie na spacer! :)

No i przyznaję się, nie byłam aniołkiem... Parę razy pokłóciłam się z psimi kolegami, z jedną suczką nawet się pogryzłam. Ale to ona zaczęła i wciąż się na mnie rzucała, nawet kiedy ja już chciałam odpuścić... Trochę mnie potarmosiła, ale na szczęście wszyscy wyszli z tego cało :) Oprócz tego mam jeszcze jeden grzech na sumieniu. Znowu nie zapanowałam nad odruchem użycia zębów :( W pewnym momencie moja opiekunka zrobiła coś, co mi się nie spodobało, a ja zanim w ogóle zdążyłam się zastanowić, capnęłam ją w palec. Ja naprawdę BARDZO przepraszam.... Postaram się nie robić tak więcej. Nie można gryźć ręki, która głaszcze. Dobrze, że jej nie zniechęciłam do tego.


Poza tymi nie do końca dobrymi momentami spacer był bardzo fajny. Pobiegałam, potuliłam się, zjadłam trochę parówek i nawet pobawiłam się z jedną młodą ;) Niestety na koniec musiałam wskoczyć z powrotem do boksu. Ale obiecano mi, że to nie ostatni mój spacer :)

- Fara