niedziela, 7 września 2014

Dzień wyjazdowy - akcja?


Wiecie co? Wczoraj jakoś dziwnie zaczął się dzień. Rano nie było normalnego toku i hałasu, wolontariusze nie przychodzili do nas, żeby nas zabrać na spacer. Coś dziwnego wisiało w powietrzu i tu wcale nie chodzi o aromat nieświeżego żarcia.

W końcu do niektórych z nas przyszli pracownicy schroniska, zapięli na smycz i zaprowadzili do hałasującej skrzyni na kółkach. Wszystkich nas tam zamknęli. A tam ciemno, duszno i strasznie - jak się tu nie bać. Próbowałam uciec, ale mi się nie udało. Nikt z nas nie wiedział, co nas czeka...

W pewnym momencie skrzynia ruszyła z miejsca, a my powywracaliśmy się na siebie nawzajem. Na szczęście nie jechaliśmy długo. W końcu stanęliśmy i usłyszeliśmy głosy. Za ścianą byli nasi wolontariusze! I TAK! W KOŃCU NAS WYPUŚCILI! :D


Jak tylko zobaczyłam moją opiekunkę, od razu do niej pobiegłam, przytuliłam się do niej i powiedziałam jej, żeby mi więcej nie robiła takich numerów. A potem rozejrzałam się, gdzie w ogóle jestem. Okazało się, że wylądowaliśmy w jakimś parku. W pobliżu stało kilka namiotów (ale nie takich do spania) - podobno przyjechaliśmy na jakąś akcję, żeby pokazać się światu. No, niech im będzie ;)


Sama impreza jakaś strasznie ciekawa nie była. Poćwiczyłam trochę na torze agility i wiecie co? Tunele są faaaajne :D Nie wiedziałam, że taki mamy. W ogóle agility to fajna sprawa - przeskoczę płotek i dostaję parówkę ;) A przy okazji może troszkę schudnę :P A poza tym ludzie na mnie patrzyli, mówili jaka jestem mądra i śliczna, robili zdjęcia, głaskali, dawali przysmaki. Opłacało się pilnie uczyć ;)


A skoro o nauce mowa, to muszę się pochwalić. Nauczyłam się już komend: siad, leżeć, łapa, druga, czołgaj się, turlaj się, poproś. I chętnie poznam jeszcze jakieś fajne - znacie jakieś?


Na imprezie ogólnie było całkiem ok, choć trochę nudno. No i coś za często kłóciliśmy się z Harrym. Ale i tak nie chciałam, żeby akcja się skończyła. Oznaczało to znów powrót tą straszną skrzynią za kraty. Jak tylko machina przyjechała i chcieli mnie do niej wrzucić, zapierałam się wszystkimi 4 łapami. Aż bali się, że ściągnę sobie obrożę i pognam w siną dal. W rezultacie udało mi się osiągnąć tyle, że jechałam razem z ludźmi z przodu. Tam przynajmniej miałam jakiś widok, więc nie było aż tak źle :)


Podsumowując, akcje wyjazdowe są fajne, tylko ten dojazd jest zdecydowanie nie dla mnie...

- Fara

1 komentarz:

  1. Świetna taka akcja! Dzięki takim organizacjom psiaki mają większe szanse na adopcję:) Ja w ten piątek idę na bieg na 6 łap z przyjaciółką, dużoo osób wybiera sobie sobie psa ze schroniska i biegnie z nim ileś tam kilometrów przez las z innymi, już nie mogę się doczekać!

    Serdecznie pozdrawiamy, Maria i Harry.

    zapraszamy też do nas, na nowy post :))
    http://dziennik-mojego-labka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń