Ile to już miesięcy na blogu trwa cisza? Chyba ponad pół roku... To nie znaczy jednak, że schroniskowce nie mają już nic do powiedzenia. Jedna z głównych bohaterek bloga, Fara, dopiero niedawno odnalazła swój kąt na ziemi. Posłuchajcie:
No heeeej. Wiem, wiem, dawno nic nie pisałam. Ale w sumie wiele się nie działo. Chodziłam regularnie na spacery, ćwiczyłam opanowanie, uczyłam się nowych komend. Byłam nawet na kilku akcjach wyjazdowych, ale to zdecydowanie nie dla mnie. Zbyt dużo ludzi i hałasu mnie po prostu przeraża. Wtedy jedyne o czym myślę, to żeby uciekać byle dalej, nie patrząc przed siebie. Wszyscy mi mówili, że szkoda, że tak reaguję, bo nie jestem w stanie pokazać, co potrafię - a przecież potrafię dużo. Agility, komendy... Wszystko to pikuś, pod warunkiem, że jest spokój i nie jestem zestresowana. Ale chyba nie o tym miałam mówić...
Najważniejszą wiadomością ostatnich dni jest to, że w końcu, po ponad roku udało mi się znaleźć dom! :D To już tydzień. To właśnie w zeszłą środę specjalnie do mnie przyjechała moja nowa Pani i jej Tata. Początkowo nie wiedziałam, o co chodzi - bo przecież w środę nie wychodzi się na spacer. Ale moja schroniskowa Opiekunka wyglądała na podekscytowaną - udzieliło mi się to i ciężko mi było zachować spokój. Jak tylko zobaczyłam moją nową Panią, od razu wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczone. Podobno wypatrzyła mnie gdzieś w internecie i to była miłość od pierwszego wejrzenia - już nie chciała innego psa. Ja też nie miałam wątpliwości, że będzie nam razem dobrze. Pozostało tylko podpisać papiery i już mogłam jechać do domu. Co prawda niezbyt podobało mi się, że musiałam jechać autobusami i to na dodatek w KAGAŃCU (no kto to widział...), ale starałam się dzielnie to znieść. A kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, wszystkie moje krzywdy zostały odkupione kiełbasą ;)
Tak zaczął się pierwszy dzień mojego nowego życia. I pewnie to mój ostatni post na tym blogu. Będę mieć ważniejsze zajęcia - poznawanie na nowo świata z moja Panią :)
Niestety oprócz takich dobrych wieści, zdarzają się też gorsze... Niektóre psy zasypiają szczęśliwe przy swoim Opiekunie, inne umierają samotnie w schronisku. Tak też przydarzyło się ostatnio dwóm psiakom...
Mikuś odszedł w ciszy - wszyscy wiedzieli, że jest stary, nikt nie wiedział, jak bardzo. Nie chciał jeść, na spacerze był smutny i osowiały. Kiedy rozpoczęliśmy próby szukania mu domu tymczasowego, było już za późno. Znaleziono go w jego legowisku...
Inna jest historia Zety. Sunia trafiła do schroniska po śmierci właściciela wraz z trójką przybranego rodzeństwa. Szybko spodobała się pewnym ludziom. Miała wkrótce iść do domu, czekała tylko na sterylizację. Nie doczekała. W sobotę źle się czuła, wieczorem pojechała na lecznicę. Tam okazało się, że to parwowiroza - Zeta odeszła dzisiaj w nocy... :(
Wszyscy mamy nadzieję, że będzie coraz więcej historii radosnych, zakończonych szczęśliwie, a coraz mniej smutnych i przygnębiających. Tego życzę sobie, psiakom z katowickiego schroniska, a także wszystkim Czytelnikom (których może zawiodłam długą nieobecnością) i ich zwierzakom ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz